Pytanie o to, dlaczego prowadzę tego bloga dość regularnie pojawia się w mojej głowie. Czasami przychodzą chwile zwątpienia, czy jest to sensowne. Dość często odbieram komentarze ze „światka” dwupunktowego, dlaczego tak dzielę się za darmo wiedzą, a ludzie potem na szkolenia nie chcą przychodzić. Czas zatem napisać coś o sobie i zmierzyć się z tematem.
Blog, który czytasz to efekt mojej pracy, ale nie powstałby bez inspiracji wielu osób. Inspiracji pozytywnej, ale także tej negatywnej.
Dlaczego?
Pozytywna wynika z chęci dzielenia się wiedzą z tymi, których nie stać, aby skorzystać z profesjonalnego warsztatu, czy też kupić książkę poświęconą tematowi. Nie stać nie tylko w aspekcie finansowym, ale także w aspekcie czasowym. Kiedy dyskutowałem na ten temat z kolegą, który prowadzi szkolenia w temacie wyśmiał tę idee twierdząc, że „skoro ich nie stać – to nie jest to dla nich”.
No cóż, ja uważam zgoła inaczej. Permanentnie inwestuję w swój rozwój – uczestniczę w szkoleniach, czytam książki, uczę się od mistrzów na indywidualnych sesjach, także podpatruję ich przy pracy, ale co najważniejsze – próbuje na sobie wszystko, czego się nauczyłem. Jak zadziała – testy przeprowadzam na swoich najbliższych. Jak jest skuteczne – publikuję na blogu.
Wspomniałem motywację negatywną – no cóż, taka też mnie popycha. Ale wynika ona z tego, aby bronić przed „niefachowymi” szkoleniowcami, fałszywymi mistrzami, tymi którzy nauczają jednego, zaś w życiu prezentują zupełnie co innego. Często nie tylko nie pomagają ludziom, ale szkodzą bardzo. Pisałem o takich przypadkach. Takich przypadków robi się coraz więcej, gdyż warsztaty dwupunktowe (w różnych odmianach) są coraz bardziej popularne.
Jedna ze znajomych, która takowe prowadzi – przedtem zajmowała się czarną magią. Posiada wielką wiedzę i umiejętności, a wykorzystuje je mistrzowsko, aby manipulować uczestnikami swoich szkoleń. W jakim celu? oczywiście ze względów finansowych. Że zacytuję: „Michał ja mam ich uczyć, a nie nauczyć. Oni muszą do mnie powracać, bo ja z tego żyje”. No cóż, wolna wola.
Techniki kwantowe
Głównym celem mojego bloga jest popularyzowanie szeroko rozumianych „technik kwantowych”. Pojęcia dość szeroko używanego, ale kiedy zapytać prowadzących, co dla nich to oznacza – zaczynają coś bredzić o fizyce kwantowej i najchętniej przywołują eksperyment Younga z podwójną szczeliną. Na pytanie, jakie to ma znaczenie praktyczne odpowiadają „no wiesz, skoro to się dzieje w mikroświecie, zaś my składamy się z takich małych cząsteczek, to nas to też dotyczy”. Koniec, kropka. Nie moi drodzy – chodzi w tym wszystkim o jedną z fundamentalnych koncepcji fizyki kwantowej – koncepcję efektu obserwatora.
Nigdy nie ukrywałem, że interesuje mnie szczególnie jeden ich aspekt – ten związany z naszym z zdrowiem i dobrostanem. I w tym kontekście utożsamiam się z definicją przedstawioną przez Fei Long (znajdziesz ją w wykazie literatury), która stwierdziła, że
uzdrawianie kwantowe opiera się na interakcji pomiędzy świadomością i najbardziej podstawowym poziomem rzeczywistości, poziomem kwantowym. Kiedy czysta świadomość łączy się celowo z poziomem kwantowym (tao, wszechświat, duch świata, matryca, energia punktu zerowego, Bóg) dochodzi do podstawowej harmonii – przeżywamy ją między innymi jako „uzdrowienie”.
Dość skomplikowane?
A zatem – dla mnie techniki kwantowe to techniki pracy z Polem (Bogiem, wszechświatem, matrycą). Techniki, które pojmuje jako swoistego rodzaju interfejs pomiędzy mną, a Polem. Jego nośnikiem jest podświadomość.
Dalej skomplikowanie to brzmi. Zatem wyobraź sobie komputer. Tym komputerem jesteś Ty. Ten komputer jest podłączony do „wszechwiedzącego” internetu. Ale, abyś mógł z niego skorzystać, oprócz sprzętu, potrzebujesz także programów – w tym skutecznego systemu operacyjnego. Tym systemem operacyjnym jest Twoja podświadomość, ona działa non stop, choć nie czujesz jej świadomie (logiczne nie :).
Używasz także różnego rodzaju programów – no i w tym kontekście można tak określić techniki kwantowe. Zatem są one rodzajem pewnego interface’u pomiędzy Tobą, a wszechświatem.
Wsparcie
Czasami jednak i mnie nachodzi zwątpienie. Zbieranie materiałów, ćwiczenie, w końcu pisanie bloga zajmuje sporo czasu. Zawsze w takich chwilach przemawia do mnie „Pole”. To ktoś mi podziękuje za moją pracę serdecznym mailem, telefonem czy osobiście, to w moim życiu coś się zadzieje, aby mi pokazać, że idę właściwą drogą.
Wczoraj na przykład miałem okazję uczestniczyć w koncercie noworocznym w filharmonii. Zamknąłem oczy, oddałem się muzyce. Moje myśli zaczęły błądzić. I w końcu załomotało pytanie „po co to robisz, czy warto?”. I od razu przyszła odpowiedź – mój telefon zawibrował w kieszeni i kiedy spojrzałem na niego otrzymałem taka oto wiadomość:
Nie ma w życiu przypadków. Skoro tak potężny archanioł odpowiada osobiście na moje pytania – to znaczy, że jest oki 🙂
Ale Ty – drogi czytający – także możesz udzielić mi wsparcia, np. swoim komentarze, mailem, kontaktem.
Zatem do usłyszenia!